Widziałem na żywo Funkadelic, więc mogę umierać

Widziałem na żywo Funkadelic, więc mogę umierać

O tym koncercie mówiono niemal wszędzie, zanim jeszcze się odbył. Zapowiadano go w radio i telewizji, częściej nawet w bulwarowej prasie niż muzycznej. Oczy całej Polski skierowane były na „królewską” parę. Wszyscy kojarzą sceny z serialu Inspektor Gadżet, w których szef bohatera potrafił wręczyć mu nowe zlecenie, pojawiając się nawet w pojemniku na papier toaletowy, wiszącym nad sedesem? Wieść o występie The Carters na Orange Warsaw Festival właśnie w ten sposób docierała do ludzi. Tyle tylko, że dzień wcześniej postanowił wpaść z wizytą do Lublina prawdziwy król, bez którego może i nawet Jay Z oraz Beyonce nie zrobiliby tak oszałamiających karier. 29 czerwca 2018 r. w ramach festiwalu Inne Brzmienia wystąpił nie kto inny jak sam George Clinton.

Jeszcze supporty? To chodźmy na szluga!

Jeszcze supporty? To chodźmy na szluga!

Ostatnio porozmawiałem sobie przez chwilę z przyjaciółmi. Zasugerowali oni, że aspiruję do roli doskonałego obserwatora. Zakwestionowałem to najpierw, ale po namyśle im jednak uwierzyłem. Ponadto mam tendencję do – często niepotrzebnego – natychmiastowego analizowania poszczególnych zachowań czy wydarzeń. Skoro już tak jest, to wnioski, wysnute z moich obserwacji, można chyba uznać za najprawdziwsze i najbardziej wiarygodne w zderzeniu z rzeczywistością. A przynajmniej akurat to sobie dopowiedziałem. Tak czy inaczej, zauważyłem ostatnio dziwne zjawisko. Ludzie w pierwszej kolejności nie podążają za jakością, a za rozpoznawalnością. I nie mam na myśli dążenia do celu lub pogoni za marzeniami, a jedynie percepcję. Priorytetowo wolą doświadczać rzeczy znane, a potem dopiero dobre.