Mam 27 lat, a potrafię wcielić się w rolę zarozumiałego dzieciaka, który momentami bez żadnego wyraźnego powodu – niemal dla zasady – uprzykrza życie przyjaciołom, znajomym z pracy czy mijanym przechodniom. W takiego dzieciaka, który to najbardziej Cię wkurwia, gdy stoisz w kolejce po zwykłe zapałki, a ten tylko drze ryja, płacze, smarka w rękaw i wyzywa matkę, ponieważ zachciało mu się akurat w tej chwili bajeranckiego samochodu z BBurago. Nie słucha jednak tłumaczeń bezradnej matuli i chyba nie zdaje sobie sprawy, że stoimy wszyscy za swoimi sprawami w ogólnospożywczym. Dokładnie tak, potrafię taki być. Z nieuzasadnionych przyczyn. Przychodzi mi to zupełnie naturalnie niczym oddech. Być może jest to wypadkową rozczarowania rzeczywistością – będąc jeszcze w gimnazjum inaczej sobie wyobrażałem tę całą dorosłość. Widziałem siebie jako wyluzowanego gościa, magistra, dyrektora na Polskę w międzynarodowej korporacji, mieszkającego w willi z basenem na przedmieściach wraz z dupeczką o urodzie Rosario Dawson, która urodziłaby mi trójkę szkrabów. Względnie jako prezesa, którego firma zostaje głównym sponsorem Zagłębia Sosnowiec, zdobywa z nim Mistrzostwo Polski i dostaje się do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Ostatecznie skończyłem jako intelektualista po technikum ze skłonnością do autodestrukcji, tonący w długach, z których bezskutecznie usiłuje się wydostać. Wszystko zaś w imię poświęcenia i próby życia z mentalnością zwycięzcy! Pomimo poniedziałku, obejrzanego Wołynia, przeczytanych Beksińskich i obejrzanej Ostatniej rodziny oraz melancholijnego nastroju, postaram się trzymać nerwy na wodzy i w miarę na chłodno, acz bardzo osobiście i gorzko, przybliżyć w czym rzecz.
Pamiętam, że pierwsze moje przewartościowanie rzeczywistości nastąpiło w momencie, gdy rozpocząłem studia. A właściwie to gdy je zakończyłem. Przestałem studiować, obiecując sobie, że w następnym roku powrócę do dziennikarstwa. Nie stać mnie było na ich opłacenie, ponieważ zmagałem się z bezrobociem i zmęczony pożyczaniem siana od rodziców postanowiłem odpocząć do momentu, aż wszystko się ustabilizuje. Wyznaczyłem sobie w tym celu maksymalnie rok, a mija już siedem lat jak zniechęcony nawet nie rozmyślam o powrocie do dalszej edukacji. Wtedy mocno się załamałem psychicznie, stałem się wyalienowany i straciłem chęci do życia na kilka miesięcy. Całe moje wyobrażenie etapu wchodzenia w dorosłość nagle legło w gruzach. Uzmysłowiłem sobie, że rozczarowałem bliskich, że jako pierwszy z rodziny nie zdobędę wyższego, że nie zostanę jakimś wielkim uczonym, że roztrwoniłem pokładane we mnie nadzieje. Po latach celowo się oszukuję, ironizując, że byłem po prostu za dobry, dlatego przedwcześnie skończyłem naukę. Celowo, żeby się nie załamywać. Z odsieczą w podobnych sytuacjach powinna przychodzić pasja! Niektórzy wolą się zatracić w alkoholu lub w dragach, lecz w moim przypadku był to hip-hop. Paradoksalnie jednak ta alternatywa, mająca pomóc, niestety mnie zgubiła.
Pomyślałem więc, że skoro nie pójdę klasyczną drogą, polegającą na skończeniu studiów i pójściu do dobrze płatnej pracy, zacznę kombinować na różne sposoby. Postawię na poświęcenie, na ciężką pracę nad sobą, na zdobywanie wiedzy i doskonalenie się na własną rękę. Poniekąd osiągnąłem, co chciałem. Pracuję od kilku lat w jednej firmie, czuję się docenionym pracownikiem i w ramach wdzięczności nawet po godzinach rozmyślam nad tym, jak pomóc w jej rozwoju, żeby mogła utrzeć nosa konkurencji. Jestem ogromnie wdzięczny, naprawdę. Zechcieli mieć u siebie chłopaka z niezamożnej rodziny bez koneksji, przymykając oko na jego wykształcenie średnie, a doceniając zdolność niekonwencjonalnego myślenia, zaczerpniętego żywcem z zasad kultury hip-hop. Wiecie: styl, flow, oryginalność, kreatywność, świeżość czy wstręt do kopiowania. Dzięki temu też znalazłem tę pracę. Przestałem składać CV po magazynach czy fabrykach, a zacząłem kombinować. No i wykombinowałem! Pojąłem też, że papier w dzisiejszych czasach może służyć za toaletowy. Chyba, że skończyłeś bioinformatykę, to zwracam honor! Ale zaraz, zaraz… Dlaczego tylko poniekąd coś osiągnąłem, skoro jest względnie dobrze?
Chciałem odnotować sukces w muzyce, ot co. Nie mówię, że w rapie – w międzyczasie zafascynowałem się psychodelicznym rockiem, a poza The Moondogs nie wiem, czy ktoś w Polsce się tym gatunkiem trudzi. Planowałem rozwinąć swoje flow do poziomu Pharoahe Moncha, nauczyć się śpiewać, czy chociaż zawodzić, grać na basie. W tym celu się właśnie poświęcałem i niejednokrotnie zmieniałem priorytety. Życie w zasadzie opiera się na kilku prostych kwestiach i choć uważam się za oportunistę czy nonkonformistę, również mnie one dotyczą. Pragnienie miłości, spędzanie czasu z przyjaciółmi, chodzenie do pracy czy realizowanie się w pasji. Czy jak kto woli: dupeczka, osiedle, robota, hip-hop. Żeby osiągnąć sukces, trzeba z czegoś zrezygnować, ponieważ najzwyczajniej w świecie brakuje czasu, aby mieć wokół siebie cały komplet. Większość moich znajomych zrezygnowała z przyjaciół i pasji, a ja dla odmiany z dupeczki. Nie chciałem być rozpraszany, a doskonale zdaję sobie sprawę z mojej nadmiernej uległości przyjemnym rzeczom. Trwam w tym już długie lata. Kiedyś śmialiśmy się z Cokiem, że jak osiągniemy upragniony sukces, to będziemy już starzy, a same najatrakcyjniejsze niewiasty będą zajęte. Która by chciała czekać na nieodpowiedzialnego dżentelmena, obiboka i lekkoducha, bo tak wyglądam w świetle opinii społecznej? Wiele sie nie pomyliliśmy, jak się okazuje. Wszystkie dziewczęta, w których się człowiek niegdyś podkochiwał, dziś są już czyimiś żonami, natomiast do wzięcia zostały jedynie ciężarne lub bezzębne. Przyjaciele zwracali mi uwagę, żebym się w tym całym poświęcaniu nie pogubił, a ja wręcz się naburmuszałem i pukałem w czoło.
Pozostałe aspekty mojego dotychczasowego życia miały identyczny bieg i odbywały się pod dyktando żonglowania priorytetami. Zanim oddałem się bezgranicznie muzyce, aspirowałem do tytułu największego na świecie ultrasa. Rezygnowałem z ważnych uroczystości rodzinnych typu komunia mojej ulubionej kuzynki czy moje własne bierzmowanie, żeby pojawić się na meczu o stawkę. W konsekwencji pogorszyły się moje stosunki z rodziną. Kiedy byłem młodym idealistą, nie potrzebowałem pieniędzy. Kolega z klatki obok miał być od muzyki, ja od pisania najgorętszych tekstów. Inni koledzy spędzali wakacje nad Bałtykiem lub w Chorwacji, my woleliśmy wykorzystać brak ich towarzystwa na zajmowanie się muzyką, a nie latanie po osiedlu jak młodzi kamoryści. W konsekwencji zjeździli oni pół świata oraz widzieli piramidy, a jedynym miejscem za granicą, w którym byłem ja, jest czeska Ostrawa. Nie zobaczyłbym nigdy Wrocławia, Warszawy czy Poznania, gdybym nie pojechał tam wyłącznie za koncertami. Wymyśliłem sobie, że nigdy w życiu się nie opiję, aby zachować trzeźwy stan umysłu, co miało spowodować, że moje teksty będą najrozsądniejsze, wnioski w nich zawarte niespotykane, a pointy błyskotliwe. Nabawiłem się tymczasem depresji, ponieważ zbyt wiele spraw mnie przerosło. A jak w rozmowie z przyjaciółmi przychodzi czas na wspominki, rozgoryczony nie mam zbyt wiele do powiedzenia. Okazuje się, że ich najlepsze wspomnienia pochodzą z najbardziej dzikich imprez. Przyznacie, że nie widzieliście na OLIS płyt młodych idealistów z Zagórza, prawda? Niestety nie zdążyliśmy i zamiast żyć z muzyki, musimy codziennie wstawać z samego rana, wyjść na autobus i dojechać do biura.
Kiedy idąc do stałej pracy przestajesz być tym gówniarzem z marzeniami, to właściwie jesteś bohaterem bajki o identycznym scenariuszu. Wypłatę przeznaczasz w większości na realizowanie swoich planów czy marzeń. Z tą różnicą, że spotykasz się również z dużą krytyką znajomych, którzy w tym czasie odkładają na mieszkanie bądź samochód. Dopiero chwila, w której zobaczą Twoją płytę na sklepowej półce uciszy ich skuteczniej niż ich dziewczyna, gdy zapomną o jakiejś tam rocznicy. Ostatnio jednak zastanawiam się, czy oni tak przypadkiem nie z troski o mnie? Kupiłem mnóstwo płyt, odkąd pracuję. Potrafiłem po trzech dniach od wypłaty powiedzieć, że jestem dopiero przed wypłatą. Oni jeździli po świecie, ja odwiedzałem wciąż te same miasta w pogoni za koncertami. Kupowali najnowsze telefony, ja płaciłem za miks swoich nagrań. Chodzili do kina, ja kręciłem teledyski. Płacili za naprawę swoich samochodów, ja kupowałem muzykę od różnych producentów. Z przyjemnością wydawałem pieniądze na powyższe dogodności, wierząc, że każda kupiona przeze mnie płyta wpływa na mój muzyczny rozwój oraz na sukces, który zwróci poniesione nakłady po jego osiągnięciu. Zastępowało mi to ten porzucony przed laty dyplom magistra. Dzisiaj spoglądam z rozżaleniem na zakurzony gramofon i setki – w połowie nieprzesłuchanych – płyt winylowych i kompaktowych, walających się po moim pokoju chaotycznie, dzięki czemu nie mieszkam w sprzyjających dniu powszedniemu warunkach. Jestem ogromnie rozczarowany! Czasami mam wrażenie, że mam jakieś 77 lat, nikogo nie słucham, jestem zamknięty w swoim świecie i tetryczeję, obwiniając wszystkich za moje porażki. Łapię się na tym zwłaszcza jak odczuwam wstręt do każdego opublikowanego zdjęcia znajomych, na których uśmiechnięci pozują gdzieś nad Morskim Okiem we frakach i sukienkach ślubnych. Tyle poświęceń z mojej strony, a tkwię w głębszej dupie niż tkwiłem. Bez efektów, bez wyników. Akompaniując Siarze: co się stało, że się zesrało?
Mam wrażenie, że nie miałem na tyle ambicji, żeby to poświęcenie należycie wykorzystać. Być może mam słabą psychikę, charakter, osobowość? Istotnie. W mojej rodzinie nie stroniono od alkoholu, więc często nie miałem odpowiednich warunków. Zamiast postawić na swoim, uciec na siódme piętro i pisać, wolałem wyjść i się poszwendać po osiedlu. Denerwowałem się, jak nie wierzono w moje umiejętności i krytykowano moje posunięcia; odgrażałem się, że jeszcze się spotkamy w Empiku, a wychodzi na to, że tylko im przyklaskiwałem. Zamiast konsekwentnie robić swoje, przejmowałem się byle pierdołą i głupim słowem krytyki, w efekcie czego przez długi okres nic nie robiłem, wciąż jedynie skrycie myśląc, że jeszcze się uda. Tak jakby się kurwa miało samo udać? Dopiero musiał nadejść pewien moment, w którym na nowo załapałem bakcyla i zacząłem dalej działać twórczo. Przez długi czas moją twórczość znała tylko szuflada, ale po pewnym czasie zdecydowałem, że wyciągnę ją stamtąd. Potrafiłem na szczęście ocenić poziom swoich umiejętności, co jest przydatną cechą. Nigdy nie pozwoli Ci ośmieszyć się przed ludźmi! Kiedy więc zrobiłem coś, co wydawało mi się na tyle wartościowe, by się pokazać, a nie miało zadowalających zasięgów, znowu chowałem ogon na jakiś czas. I – ku przestrodze moi mili – to jest właśnie przepis na zmarnowanie się. Czy coś jeszcze osiągnę? Wierzę, że tak. Spróbuję. Lepiej późno niż wcale. Skoro już jestem tym nieporadnym nieudacznikiem, to co lepszego mogę zrobić od próbowania? Znajomi już mnie bardziej nie będą krytykować, nie da się. Dla społeczeństwa już nie będę większym pasożytem niż jestem, nie da się. A z doświadczeniem, które mam i wiedzą, którą posiadam, w połączeniu ze zdolnością do nieszablonowego myślenia mogę spróbować. Da się! Nie mam nic do stracenia, a bardzo wiele do zyskania. A jeśli nawet, to sprzedam wszystkie płyty i znajdę sobie lepszą pasję. Niewymagającą myślenia, kombinowania. Spróbuję sił w tym, w czym śliczna Angela Nikolau jest najlepsza! W końcu w tym roku prawie zdobyłem Rysy, więc jest potencjał.
Modest
W opozycji do polskiego podróżnika, Modest obiecał sobie osiągnąć sukces, nie opuszczając skazującego na niepowodzenie miasta. Zaczęło się od tego jak za młodu wyjechał nad morze. Posłuchał matczynej rady, żeby mówić, a w autobusie nie będzie mu słabo. Mówi do dzisiaj, z czego uczynił swój atut i podróżuje wszędzie, ale tylko podczas cyzelowania tekstów.