Ponad jedenaście lat temu stanęłam twarzą w twarz ze Świętym Piotrem! Znalazłam się przed nim dość niespodziewanie, bo jak inaczej mogłabym to nazwać? Zasypiam sobie jak zwykle w swoim domu, leżącym na przedmieściach Detroit, a nagle budzę się gdzieś w obcym miejscu, w którym wszystkie dźwięki wydają się być stłumione, ludzie irytująco sympatyczni, a grawitacja niemal nieodczuwalna. W dodatku staje przede mną jakiś rozkazujący wszystkim portier, jednocześnie szanowany przez całe towarzystwo, a przecież – nie oszukujmy się – od kiedy to portierzy, recepcjoniści, ciecie czy inni klucznicy są najbardziej poważanymi ludźmi? Zwłaszcza przez pretensjonalnych chamów. Kiedy więc uświadomiłam sobie, że ten jegomość to główny pełnomocnik interesów Jezusa, natychmiast pojęłam, w jakim miejscu się znalazłam. Najpierw odczuwałam zaniepokojenie z tego powodu, żeby po chwili przerodziło się ono w niespotykaną dotąd ekscytację. I dobrze. Bo właściwie to miałam już dosyć tego świata, pełnego rasizmu, morderstw, oszustów, fanatyków. Momentami nawet miałam wrażenie, że rozsądek to oni umieszczają na tym ich USB i wymieniają się nim niczym pornografią, skoro tak się wstydzą go pokazać. Jezus chyba uważnie wysłuchał każdą moją prośbę, sumiennie zostawianą w każdej modlitwie. Jezus, którego ze wszech miar podziwiałam, ponieważ widziałam między nami wiele podobieństw. Na mniejszą skalę, ale jednak. Człowiek, któremu trochę zazdrościłam, ponieważ nazywano jego imieniem różne kościoły, a niby czemu nie mogliby moim? Choćby części kościołów baptystów. Jezus, który zmarł za grzechy, a żyjąc w XXI wieku zmarłby jedynie za ten największy – współczesny hip-hop. Jak czarna muzyka mogła tak się uwstecznić? Co oni zrobili z moim ukochanym jazzem? Tego dnia zastanawiało mnie coś innego. Czyżby Chrystus dowiedział się o tych moich z lekka złośliwych myślach? Wszędzie panował popłoch i poruszenie. Okazało się jednak, że przygotowywano dla mnie jakieś szykowne zadanie, zacne stanowisko. Prawdopodobnie za zasługi i dokonania. Byłam tak poddenerwowana, że nie mogłam pozwolić sobie na zasłużony relaks. Zupełnie jak wtedy w miejskim autobusie, gdzie zatrzymanie i areszt były niczym w porównaniu do twarzy tego sfrustrowanego mężczyzny z pianą w ustach.
Kiedy rozmyślałam sobie o tej niebiańskiej przyszłości, jaka mnie czeka, usłyszałam w oddali moje nazwisko, wyczytane w iście urzędowym tonie. Poproszono mnie o podejście do niewielkiej drewnianej mównicy, na której stał Święty Piotr. Idąc, słyszałam falę szeptów na mój temat, dobiegających z ust miejscowej gawiedzi. Były to ciepłe i życzliwe, acz wcale niezaskakujące słowa, będące swego rodzaju rozliczeniem moich czynów. Odczułam, że wszyscy trzymają za mnie kciuki. Uprzedziłam słowa głównodowodzącego, niestety zbyt pośpiesznie. Zaczęłam od wylewnych podziękowań, a za każdym razem jak próbował przemówić, wcinałam się w jego zdanie, nie dając mu żadnych szans. Byłam – przepraszam za wyrażenie – wniebowzięta! Zaczęłam jednak mówić coraz wolniej, a kiedy dostrzegłam jak Św. Piotr drapie się po brodzie, zaczęłam się nienaturalnie jąkać, a następnie grać pauzą. Zamilkłam. Myślałam, że spalę się ze wstydu i z pewnością gdybyśmy byli w piekle, już obróciłabym się w popiół. Święty odrzekł zakłopotany i stanowczo oznajmił mi, że pozostawiłam po sobie na ziemi jedną niezałatwioną sprawę, która uniemożliwia mi wniebowstąpienie. A niech to! Tą niezałatwioną sprawą okazała się dwójka aroganckich, niewychowanych i chamskich chłystków z Atlanty! Wszyscy, tylko kurczę nie oni! Niestety nie mogłam sobie w tym miejscu pozwolić na nienawiść, więc na siłę markowałam uśmiech i przyjazne intencje. Tych wszystkich świętoszków nie odważyłam się przeklinać nawet w myślach. Skoro każda myśl każdej ziemskiej istoty jest przez nich wnikliwie lustrowana, to co dopiero tutaj? Ubecy! Przekreśliłoby to definitywnie moje wszystkie szanse na pójście do nieba, nad których otrzymaniem tak sukcesywnie pracowałam w Detroit. Celem mojej nieszczęsnej misji było doprowadzenie do powrotu OutKast, dacie wiarę? Myślałam, że ostatnią rzeczą, jaka występuje w Królestwie Niebieskim, jest dowcipkowanie. A to tylko wierzchołek.
Nie dostałam pozwolenia na przybranie poprzedniej postaci. W zamian otrzymałam ciało niskiej blondynki o piwnych żabich oczach; z dużymi piersiami, choć nie na tyle żeby móc przybijać nimi gwoździe; z pupą w kształcie walentynkowych bombonierek. Odmłodzona, trochę zakompleksiona, lecz posiadająca poczucie dystansu do samej siebie. Obrażalska, ale pożądana przez mężczyzn. Jak mogli w tak bezkarny sposób zamienić afroamerykańską bojowniczkę o wolność w erotyczne marzenie wiecznie niewyżytych onanistów. Nie ukrywałam zażenowania, lecz Święty Piotr starał się to wszystko jakoś wytłumaczyć. Mówił, że jest to taki rodzaj pokuty. W myśl zasady: wielki człowiek – wielkie zadośćuczynienie. Tym bardziej, że wielkie czyny rzekomo zostały przyćmione przez jeden karygodny występek, który zanegował moją dotychczasową walkę o prawa jednostki. Ja się natomiast pytam o sprawiedliwość?! Moim nazwiskiem nazywano biblioteki i szkoły. Inspirował się mną sam Martin Luther King. Zostałam symbolem walki z segregacją rasową oraz odznaczono mnie Złotym Medalem Kongresu. Teraz w nagrodę muszę się poniżyć. Przez jeden głupi proces, który dawno temu wytoczyłam! Owszem, gdyby te słowa zostały wypowiedziane przez – nie wiem – Chucka D, Commona, Tupaca. Ale nie przez durni, którzy moim kosztem chcieli się wybić i pozbyć oszczerstw, jakie płynęły z branży w ich stronę. W chwili, gdy zbierały się we mnie odruchy wymiotne, zamknęłam oczy. Ocknęłam się po sekundzie w jakimś mieszkaniu w Atlancie.
Pal licho, gdyby on tylko ograniczył się do dyskografii OutKast. Widziałam u niego prawie kompletną dyskografię całego Dungeon Family. Posiadał nawet płyty, których nienawidził, ale gościnnie występował na nich 3 Stacks
Nastał czas zakończenia tej farsy, tylko jak namówić tych imbecyli na zjednoczenie się w studio i zrealizowanie nowego materiału? Prędko nie wrócę tam, gdzie jest moje miejsce. Ich ostatnia wspólna płyta z 2006 roku okazała się solidnym niewypałem. Odtąd postanowili pomnażać swój majątek, jeśli założyć, że milczenie jest złotem. Andre Benjamin niemal zniknął. Czasem tylko dogrywa się do albumu jakiegoś zaprzyjaźnionego artysty, myśli, że umie śpiewać i zwodzi swoich fanów, składając puste obietnice o swojej solówce. A nastolatki wierzą w jego kłamstwa, nie wyciągając rąk spod koca. Woli aktorstwo, w czym akurat jest równie kiepski. Można by rzec, że Jimi Hendrix przewraca się w grobie! Tymczasem Big Boi w końcu zadebiutował. Album zebrał pochlebne opinie, został uznany za klasyk. I tylko po to, żeby dwa następne wydawnictwa służyły za opał w kominie. Szkoda mi jedynie tego zespołu, który dał się w to wciągnąć. Phantogram. A taka niewinna i urocza ta Sarah Barthel. Tak czy inaczej legenda OutKast wygasa, a wraz z nią proporcjonalnie moje szanse na pójście do nieba. Słyszałam jednak o pewnym młodzieńcu, który jako jedyny wierzy w ich powrót. Mówi o sobie, że jest największym fanem OutKast na świecie (skoro tak, dziwne, że nikt w USA o nim nie słyszał), a przynajmniej u siebie w mieście. Niejako przepowiedział nawet ich chwilowe pojednanie, w wyniku którego OutKast wyruszył w trasę koncertową. Ten argument akurat do mnie przemawia. Tak! On z pewnością mi pomoże!
Do Sosnowca dotarłam na początku zeszłego roku i nie miałam problemu z namierzeniem młokosa. Bowiem zazwyczaj przebywa on na podwórku pod blokiem w towarzystwie swoich kumpli. Nieudacznik. Infantylny typ. Musiałam przybrać jakieś polskie imię. Katarzyna? Małgorzata? Aneta? Magdalena? Nie mogłam się zdecydować. Stwierdziłam, że pójdę na żywioł i jak będzie trzeba się przedstawić, to coś wymyślę. A może nie spyta? Mówią, że gamoń. Na pewno nie szarmancki. Podobno strasznie kochliwy, uwiodę go. Później po zakończeniu misji najwyżej skończy we friendzonie. Jak zawsze zresztą. Ewentualnie zamknę go gdzieś w piwnicy, zacznę torturować czy gwałcić. W końcu wszystko mi powie. Królem dzielnicy nigdy nie był. Nawet nie aspirował. Pierwsza opcja jest bardziej opłacalna. W końcu celem jest niebo, prawda? Zaprosił mnie do siebie. Nawet nie próbował się do mnie dobierać, ponieważ ewidentnie nie jest on człowiekiem czynu. Więcej mówi niż działa, to widać. Jednak jak zobaczyłam kolekcję jego kompaktów i winyli, natychmiast wróciły moje traumatyczne wspomnienia. Pal licho, gdyby on tylko ograniczył się do dyskografii OutKast. Widziałam u niego prawie kompletną dyskografię całego Dungeon Family. Posiadał nawet płyty, których nienawidził, ale gościnnie występował na nich 3 Stacks. A pieprzyć niebo, pieprzyć Świętego Piotra, pieprzyć ich wszystkich! Złe wspomnienia wróciły, a wraz z nimi awersja do nieba. Czy bilet wstępu do niego jest warty takiego upokorzenia? Nie! Dlatego postanowiłam go zabić. Nie! Szybko zmieniłam zdanie. Śmierć przyniosłaby mu tylko ukojenie. Zrobię coś gorszego. Coś, co zapamięta do końca swojego marnego życia. Pochwalił się, że zamówił sobie trzecią część Run The Jewels. Na kolorowym winylu. Ponoć przesyłka ma zostać szybko dostarczona, gdyż została nadana z Niemiec. O kurczę! Jeszcze nie wie, że zanim kurier znajdzie jego adres na mapie Sosnowca, ja zdążę znaleźć kuriera.
Rosa Parks
W opozycji do polskiego podróżnika, Modest obiecał sobie osiągnąć sukces, nie opuszczając skazującego na niepowodzenie miasta. Zaczęło się od tego jak za młodu wyjechał nad morze. Posłuchał matczynej rady, żeby mówić, a w autobusie nie będzie mu słabo. Mówi do dzisiaj, z czego uczynił swój atut i podróżuje wszędzie, ale tylko podczas cyzelowania tekstów.