
Get down. Dosłownie.
W ciągu ostatnich kilku dni na portalach społecznościowych rozpętała się nielicha zawierucha. Jej naczelnymi protoplastami stały się serwisy, a głównie ich profile w social media, które parają się publikowaniem najnowszych aktualności ze świata muzyki czy szeroko pojętej kultury hip-hop.
Netflix, czyli najpopularniejsza obecnie wypożyczalnia filmów online, rywalizująca jednocześnie chyba tylko z HBO o miano najpotężniejszego producenta seriali na niedoścignionym poziomie, skrupulatnie zaczęła przygotowywać widzów do swojej najnowszej premiery. Kampania reklamowa ruszyła pełną parą! Polski Netflix zaprosił do współpracy rodzimych dziennikarzy oraz wytwórnie, zaprezentowano zaledwie 30-sekundowy teaser czy ogłoszono, że producentem serialu został Nas. Gdzieniegdzie wspomniano o udziale legendarnego Grandmaster Flasha. Wystarczyło właściwie, żeby napisał o tym Popkiller i CGM, a te wieści polubione zostały bardziej niż zdjęcia młodych Dagmar ze swoimi Sebastianami oraz udostępnione częściej niż spreparowane konkursy z bonami do H&M, za które owe mamuśki pragną kupić swym pociechom ubranka z kolekcji Angry Birds. Istotnie, dwa wiodące portale wywołały burzę, którą przebić mógłby jedynie jakiś nowy beef w podziemiu lub premierowy utwór Kanyego Westa. Szkoda jedynie, że o produkcji wiadomo było już wcześniej. Znacznie wcześniej. Na początku roku opublikowano już trailer. Pełnoprawny trailer, trwający niespełna 180 sekund, który przede wszystkim ukazywał więcej niż materiał sprzed kilku dni. Oczywiście zwiastował on serial The Get Down – najdroższą produkcję w historii Netflix. Napisały o tym jednak wyłącznie mniej popularne portale.
Olbrzymie oczekiwania
W przeciwieństwie do większości, na serial czekam już od pół roku z przysłowiową ręką w gaciach – nie od tygodnia. Pewnego styczniowego popołudnia obejrzałem rzeczony trailer i natychmiast oniemiałem. Kiedy już doszedłem do zmysłów, podzieliłem się nim z moimi ludźmi z Fresh Flava. Potwierdzą! Kto jak kto, ale wiedziałem, że to oni poczują te trzy minuty najbardziej, najdosadniej, najdoszczętniej. Początkowo myślałem, że główną osią fabularną serialu będzie pozornie nieistotna historia miłosna, zza której jako główny bohater wyłania się Południowy Bronx oraz rzeczywistość lat siedemdziesiątych, ociekająca soulem i funky niczym okładki Ohio Players seksem. Sugerowało to niemal wszystko. W tle nie leciał Made You Look, a Apache, z dusznych ulic nie tryskał wodą hydrant na wszystkie strony, natomiast niebezpiecznie zatrważające kamienice do złudzenia przywodziły na myśl Finally Got Myself Together The Impressions czy You Want It, You Got It Detroit Emeralds. Dziewczęta i samochody ze zwiastuna wywoływały identyczne skojarzenia. Uznałem, że cały ruch hip-hopowy pojawi się w serialu jako obszerniejsza ciekawostka – w końcu konstruując opowieść osadzoną w tych czasach i nie wspomnieć o tej kulturze to jak być wybitnym dokumentalistą i podejmować się biografii Sex Pistols, pomijając Elżbietę II. Ku memu zdziwieniu okazało się zgoła inaczej. Kiedyś jako zatwardziały aktywista kłaniałbym się w pas producentom. Dzisiaj kiedy już wyobraziłem sobie, iż może to być opowieść o bijących rekordy popularności wokalistach, choć zaangażowanych społecznie i wciąż wiernym gettom, mam niewielki niedosyt. Pomimo tego, że Adele co rusz bije kolejny rekord Guinnessa, RMF do znudzenia emituje Johna Newmana, niezależne media ubóstwiają Erykę Badu, to soul jest niszowym gatunkiem, a Netflix mógłby być doskonałym narzędziem do jego spopularyzowania. Gwoli ścisłości, mój ogląd jest raczej nieobiektywny – nic w tym dziwnego, skoro właśnie z głośników wybrzmiewa Syl Johnson. Tak czy inaczej nie mogę się doczekać premiery The Get Down i żywię nadzieję, że odbiorcy sprostają powierzonemu im zadaniu. Jak się okazuje, nadzieja matką głupich.
Być może czepiam się jak jakiś opryskliwy tetryk, ale kolejny już raz za sprawą tej premiery uwidoczniła się bezmyślność odbiorcy, który bezrefleksyjnie potrafi wszystko chłonąć, żyć w tej swojej głupocie i nią zarażać. Dlaczego trailer, który pod kątem wartości artystycznych był ucztą i budził apetyty kinomana na porządny deser, zażarł gorzej niż teaser, wyskakujący potem z lodówki? Co było wabikiem? Czy rekomendacja dwóch najpopularniejszych portali? Czy maczanie palców przy produkcji serialu przez autora najlepszej płyty w historii rapu? Czy tłusta perkusja w tempie 88BPM? Nie mam pojęcia, ale cieszyłbym się, gdyby ktoś za sprawą tego internetowego bazarku zaczął szperać, odkrywać, analizować lub konfrontować swe zdanie ze zdaniem innych. Najlepiej z tym przeciwnym. A z radości niemal bym skakał, gdyby ktoś w tej konkretnej sytuacji poszedł za ciosem i udostępnił ten pieprzony trailer, opublikowany 6 stycznia. Wszyscy teraz chodzą na siłkę lub biegają, a nie potrafią aż tak się wysilić? Co prawda zaraz po teaserze wyszedł następny trailer, równie długi, ale jakiś taki zbyt hip-hopowy jak na serial o początkach hip-hopu. Zdecydowanie gorszy. Przyjemniej mnie się oglądało ten funkowy. Zaraz “eksperci” się poruszą i krzykną, że niby jaki ma być? Ludzie (!): przenosimy się do czasów, w których to wszystko było w powijakach, pierwsi bboys tańczyli do funkowych loopów, a nawet idę o zakład, że pierwszych singli The Furious Five sklepy nie katalogowały jeszcze jako hip-hop. Zresztą uwielbiam nagrania z tych czasów i według mnie brzmią one bardziej funky niż hip-hop. Ale do czego zmierzam?
Twoje zdanie jest Twoje, nie jego
Bezgraniczne ufanie opiniotwórczym portalom ma swoje złe strony. Słuchanie muzyki ambitnej to przede wszystkim sztuka myślenia. Nie można sprawdzać wszystkiego co podadzą na tacy, półświadomie i biernie. Sam czytam portale, ale muszę mielić ich treść i zadowolić się tą idealną dla mnie. Dotyczy to również innych sfer. Chętnie sięgnę pamięcią wstecz do wyjątkowej sytuacji ze wspominanego już przeze mnie festiwalu Hip Hop Elements w Częstochowie, ponieważ doskonale obrazuje o czym mowa. Jako nałogowy, acz uzależniony tylko psychicznie, palacz dwóch paczek dziennie musiałem uciekać przed smrodem z cygar, palonych przez dwóch jegomościów (po jednym na łebka). Towarzyszyła im panna. Ewidentnie nie potrafili palić cygara, ich grymasy twarzy przy każdym pociągnięciu oznajmiały to pozostałym, a popiół strzepywali do kubków po piwie (da się to sprzedać? po ile stoi gram? może to niezły biznes?). Poza tym poruszali się nie do rytmu, o czym już nie chciałem wspominać. Czy warto wyrządzać sobie krzywdę, aby choćby trochę upodobnić się do wówczas występującego Tego Typa Mesa? Podejrzewam, że ich towarzyszka w plecaku miała książkę Bukowskiego do podpisu. Analogicznych sytuacji doszukać się idzie całe mnóstwo. Słuchacze VNM’a ubóstwiają Drake’a i J.Cole’a, fani Elda zaczytują się w Tyrmandzie, a wyznawcy Quabonafide nagle zaczęli być najwierniejszymi fanami Slumdoga. O, przepraszam – nie widzę bezpośredniego powiązania, po którym mogliby trafić na Milionera z ulicy. Powiedzmy, że zostaną niespodziewanie sympatykami The Simpsons. Jestem fanem powyższych artystów, ale stałem się czytelnikiem jedynie Tyrmanda, ponieważ wszystko skonfrontowałem ze swoim poczuciem estetyki, z wrażliwością, a także z tym, czego szukam w sztuce. Akurat tylko Zły Tyrmanda mnie cokolwiek zaciekawił. I poszczególne utwory J.Cole’a. Nic więcej.
Jestem pasjonatem wybitnego kina i seriali. Nie tylko tych, traktujących o hip-hopie czy o muzyce. Pomiędzy kolejnymi sezonami Gry o tron, Gomorry, czy Peaky Blinders, czekam na The Get Down i marzę, żeby wniósł mnóstwo zmian w życie wielu ludzi, zaraził ich zajawką, wychował przyszłych aktywistów, bboys czy writerów. A szczególnie DJ’s, ponieważ mamy deficyt. Pragnę żebyśmy zobaczyli obraz na tak wysokim poziomie, że klasyczne Wild Style już nie zrobi na nas takiego wrażenia jak przedtem. Czy jednak aby na pewno? Jakiś czas temu oczarował mnie bez mała Vinyl. Genialny Bobby Cannavale, Martin Scorsese i Mike Jagger jako producenci, HBO, cycki, kokaina. Wydawałoby się: przepis na sukces! Obejrzałem, ale chyba śladem niewielu, skoro stacja zadecydowała zdjąć serial z anteny. Szkoda. Bohaterowie serialu również przemierzali Południowy Bronx, bawili się na block party i uczęszczali w show Kool Herca. Pozostaje pytanie, co wtedy robili obrońcy kultury hip-hop? Przecież jeszcze kilka lat temu płyty winylowe kojarzyły się wyłącznie z hip-hopem. Odstraszył ich opis, pozbawiony słów kluczy, a zawierający informację, że serial opowiada o szefie dużej, punkowej wytwórni? Jak widać niesamodzielność w myśleniu również tutaj dała się we znaki. Ktoś może pomyśleć, że robię z siebie debila i szukam dziury w całym, ale wierzcie mi – to zjawisko wykracza daleko poza hip-hop czy The Get Down.
Modest
PS. Szanowni Netflix Polska, kiedy odblokujecie dla polskiej widowni The Art Of Organized Noize?

W opozycji do polskiego podróżnika, Modest obiecał sobie osiągnąć sukces, nie opuszczając skazującego na niepowodzenie miasta. Zaczęło się od tego jak za młodu wyjechał nad morze. Posłuchał matczynej rady, żeby mówić, a w autobusie nie będzie mu słabo. Mówi do dzisiaj, z czego uczynił swój atut i podróżuje wszędzie, ale tylko podczas cyzelowania tekstów.