Słuchają w stereo typów, ale czy wolni od stereotypów?

Nie jestem hipokrytą, lecz potrafię nim bywać. Niby nie cierpię oceniania innych ludzi w sposób stereotypowy, a mimo wszystko czasem pod wpływem chwili przyłapuję się na tym. Na podstawie ubioru danego osobnika, szeregu jego zachowań czy podejmowanych przezeń decyzji wierzę, że jestem już w stanie odtworzyć scenariusz jego dotychczasowego żywota. I jestem w tym lepszy niż Jonathan Nolan. Generalnie jednak nie jestem za rozrzucaniem ludzi po różnych worach. Znaczy się jestem, ale na własnych zasadach.

Nie dzielę ludzi przez pryzmat ich koloru skóry, statusu społecznego, czy klubu, któremu oni kibicują. W drugim człowieku intryguje mnie przede wszystkim osobowość, poczucie humoru, dystans, wierność zasadom lub poczucie obowiązku. Dzielę ich natomiast na chamskich i uprzejmych, na nudnych i ciekawych, na mądrych i głupich. W dodatku jestem zdania, że na każdą z grup społecznych składają się osoby o różnych cechach i temperamentach, a dopiero później dane grupy w zestawieniu z innymi społecznościami są podobne do siebie pod kątem ich przekroju osobowości. Tak się ludzie po prostu dobierają, ot co. Nauczyłem się tego chyba dzięki mieszkaniu niemal przez całe życie w kolosalnym molochu. W bloku, złożonym z prawie dwustu mieszkań. Przyjmijmy, że zamieszkałym przez jakieś 600 osób. W połączeniu z pobliskim osiedlem mówimy o przeszło tysiącu chłopa. I mamy tutaj wszystkich: aktywistów, hazardzistów, biznesmenów, zboczeńców, profesorów, ćpunów, handlowców czy dziwki. Wbrew pozorom nie wszyscy są alkoholikami, choć wiele wskazuje na wylęgarnię patologii. Podobnie jest z rapem. Nie dziwi więc, że został on podzielony w sposób co najmniej niezrozumiały, skoro jego słuchacze są – zgodnie z powyższym jako społeczność – tak zróżnicowani.

Śmieszy mnie to, jakich przymiotników określających rap doczekaliśmy się na przestrzeni lat. Uliczny, studencki, narodowy, gangsterski, więzienny, lewacki, chuligański, melanżowy, homofobiczny, nazistowski, zaczepny, refleksyjny, inteligentny, nostalgiczny, chrześcijański. Zadaję sobie tylko pytanie: dlaczego doprowadziliśmy do takich podziałów? No dobra, znajduję plusy. Recenzentom jest łatwiej, sprzedawcom. Artysta, któremu przypisano łatkę A, nagle wyda płytę w stylistyce, określonej łatką B, czym utrze nosa wrogo nastawionym słuchaczom i może trochę poddenerwuje tych wiernych. O płycie się jednak powie, co wpłynie na jej sprzedaż. Chciałbym mimo wszystko zaproponować inny podział, marząc, że słuchacz go podchwyci i przemyci do dyskusji o muzyce.

2

Rap należy podzielić na słaby, bądź nie. Wyłącznie, bez żadnych dopowiedzeń. Trzeba pamiętać, że ilu twórców, tyle treści. Zdecydowanie wolę słuchać jak raper przedstawia nawet oblatany już temat w sposób niepowtarzalny niźli słyszeć kolejny raz same komunały i ogólniki z jego ust. Naprawdę. I może poruszać coś diametralnie sprzecznego z moimi poglądami, ale jak już mnie tym ujmie, to jestem kupiony! Momentalnie. Zresztą nie toleruję odrzucania czyjejś twórczości ze względu na poruszane przez niego zagadnienia. Idąc tym tropem, musiałbym odrzucić 98% polskiego rapu. Trawa, wódka, dupeczki. W końcu jestem abstynentem. A od zapętlania utworów W 3 dupy czy D.A.C.H. – skądinąd o tematyce znanej, acz ujętej w niespotykany dotąd sposób – prawie spaliłem swój odtwarzacz. Co z tego, że kompletnie nie zgadzam się z ich przekazem? Coby się nie działo, nie namówię się do złego! I wierzę, że pozostali słuchacze również mają swój rozum i nie są na tyle ulegli, by dać się namówić bez zawahania. Nie akceptuję tylko utworów, gloryfikujących LGBT i inne dziwy, ale przyjmijmy to za oczywiste, że w rapie takie nagrania są bezapelacyjnie niedopuszczalne. Trzeba jednak mieć na uwadze, że kiedyś był tylko rap. Tak zwyczajnie, rap. I dzięki temu było łatwiej.

Peję usłyszałem pierwszy raz za sprawą Mój rap, moja rzeczywistość. Nie wiem czy zakochałem się w prostocie jego przekazu, czy w melancholijnej produkcji nagrania, ale z miejsca stałem się fanem. Jak większość moich rówieśników dobrze pamięta, po premierze teledysku do Głuchej nocy Poznaniak zyskał olbrzymią popularność. Kwestionowano jego autentyczność, zastanawiając się jak najpopularniejszy ówcześnie twórca może nawijać o biedzie, lecz akurat doskonale się z tego wybronił na następnej płycie. Większość to prawdopodobnie zrozumiała. Mieliśmy tutaj natomiast styczność z tym, o czym mówię. Z lekką ignorancją lub bezmyślnością. Łatwiej było rzucać mięsem niż pokusić się o sprawdzenie pozostałych nagrań, w których Peja niejednokrotnie podkreślał, skąd się wywodzi. Wciąż jednak był to rap. Nie chciałbym się bawić w antropologa i na siłę oznajmiać, że geneza ulicznego nurtu kryje się w jego dyskografii, ale faktem jest, że po opublikowaniu teledysku do Szacunek ludzi ulicy – ze względu na samą treść utworu i obrazy ukazane w wideoklipie – okrzyknięto Rycha ulicznym raperem. Wcześniej znany był naturalnie jako raper. Hemp Gru mówili o nienawiści do policji, bo najwidoczniej mieli ku temu tysiące powodów. Słuchacze łagodniejszych brzmień skazali ich na ostracyzm po jednym singlu, ale jak ich bożyszcza mówili o wyuzdanym, szybkim seksie, to według nich było to niezgorsze i całkiem w porządku. Sam przez chwilę kategoryzowałem, lecz w porę się otrząsnąłem. Przepraszam, miałem 13 lat. Moim ulubionym albumem wtedy był debiut Molesty i choć faktycznie nie widziałem tam lekkiego przekazu, to nigdy nie powiedziałem o ich muzyce, że jest uliczna. Za to nie tolerowałem opozycji i pogardzałem Pezetem, który rapował o miłości i nosił okulary. Niestety natrafiłem na jego solowe rzeczy wcześniej niż na twórczość Płomienia, lecz w porę zmądrzałem. Szybciej od uzmysłowienia sobie, że ten zakochany gość również zaczynał od dobitnego opisu rzeczywistości wprost z blokowisk.

Dobra, mogę nieco ustąpić. Ten podział muzyki rap musi faktycznie być zasadny, lecz nie może, gdy zaczyna przeszkadzać. A przeszkadza. Na każdym portalu społecznościowym jest grupa dyskusyjna lub jej odpowiednik, prawda? Miarka się przebrała, gdy na jednym z nich zobaczyłem grupę zatytułowaną Słuchacze inteligentnego rapu. Kurwa, że co? Czy jest jakaś odnoga rapu, stawiana wyżej od innych? Dodam, że uczestnicy tejże grupy nie pobłażali „ulicznemu” rapowi i mam wrażenie, że właśnie tacy ludzie przyczynili się do powstania tej nazwy, która powszechnie brzmi nieco pogardliwie. Ile razy już słyszałem, że uliczny rap opowiada tylko o nienawiści do policji, o nawoływaniu do przemocy, o uśmiercaniu konfidentów!? A czy – przepraszam bardzo – słuchał ktoś tych artystów? Czytał jakiś wywiad z nimi? No właśnie. Okazuje się wielokrotnie, że to najbardziej autentyczny i wiarygodny rap w branży, a sami wykonujący go artyści swoją wiedzą, elokwencją i kolekcją płyt przebijają niejednego z ich przemądrzałych antagonistów. To osoba, wywodząca się ze społecznych nizin, nie może już być erudytą i „inteligentnie” nawijać? Jest to domena przypisana tylko wybranym? Jestem wolny od uprzedzeń, ale czasami tęsknię za czasami, w których każdy słuchacz rapu nosił wytarte Moro Sporty, przeklinał i był łysy, niemal wręcz groźny. Przynajmniej było wiadomo, że rap wywodzi się z bloków i niezależnie od tego, jak go wtedy określano, miał swoją tożsamość. Co więcej, wciąż jestem zdania, że każdy rap wywodzi się z bloków i jest uliczny choćby w niewielkim stopniu. Rap to sztuka miejska, co nie? Nie liczy się jego zasób słów czy poglądy polityczne, a oryginalność, wiarygodność i umiejętności. Grunt, żeby każdy z twórców mógł się ze sobą dogadać i podzielać w równym stopniu pasję do muzyki. Gdyby moja teza była zakłamana, Rakim nie występowałby na scenie wspólnie z Talibem Kweli, Małach nie nagrywałby niczego z Tede, a my nie utworzylibyśmy przecież wewnątrz kompletnie zróżnicowanego elQuatro.

Modest

3