„Nigdy mnie do tego nie ciągnęło, wolałem jeździć na desce i robić bity” – Modest Talking #4
W epoce VHS emitowano taki serial – Żar tropików. Nie trzeba nawet zagłębiać się w jego fabułę, bo już sam tytuł wywołuje skojarzenia z plażą, hawajskimi koszulami, palmami czy muzyką, opartą na syntezatorach i automatach perkusyjnych. A skoro jesteśmy przy niej, porozmawialiśmy sobie z Michałem Urbanem o tym i o tamtym. Szczególnie o muzyce. O jego muzyce. Szczeciński producent, który ukrywa się pod pseudonimem Tropiki, a jego muzyka jest równie gorąca jak piasek na plaży w Miami. A także bogata w syntezatorowe partie i funkujące basy. Dlaczego okładki albumów Michała nie są skazane na plagiat? Jaką moc mają edity starych polskich nagrań? Za co możesz zostać wyśmiany przez początkującego producenta? Czy warto odwiedzić Szczecin? Być może w innym miejscu znajdziesz odpowiedzi na te pytania, ale po co tracić czas na ich szukanie? Zachęcam do lektury.
Lubisz Marka Bilińskiego?
Znam jego twórczość, chociaż ekspertem nie jestem.
Tak myślałem. Twój pseudonim to hołd dla jego twórczości?
Nie, nie (śmiech). Pseudonim jest inspirowany czymś zupełnie innym.
Czym zupełnie innym? Wcześniej ukrywałeś się pod pseudonimem Pineapple Dance. Czy jedno z drugim można łączyć?
Poprzedniego pseudonimu nie ma po co łączyć, rozdział zamknięty. Cieszę się, że doszło do zmiany nazwy. Wyszło mi to na dobre. Tropiki dlatego, że muzyka, którą robię, tak mi się kojarzy – z plażą, palmą, drinkiem w ręce. Czyli z tym jak chciałbym spędzić resztę swojego życia (śmiech). Do tego mam masę slajdów zdjęć, które zrobił mój tata w latach siedemdziesiątych w Afryce i nie tylko. Bardzo mnie to zainspirowało i pomyślałem, że super będzie połączyć muzykę z tymi zdjęciami. Tak powstały Tropiki.
Na okładce Tropical EP znalazło się właśnie jedno z nich?
Trochę namieszam. Nie do końca. Na okładce znajduje się mój wujek, który na początku lat osiemdziesiątych wyjechał studiować do USA. Wiem, że sam sobie zaprzeczam w tym momencie, jednak to zdjęcie wydawało mi się idealne na okładkę. Widać na nim pozytywne emocje, lekką przechwałkę i cały czas zastanawiam się, czy w kubku był tylko sok (śmiech).
(Śmiech) Z pewnością zdjęcie jest unikatowe i trochę pimperskie. Idealnie pasuje do płyty, pod warunkiem, że zabiera nas ona do Miami, śladami Tonego Montany. A kiedy do niej wracam, w pewnym sensie poruszam się tymi samymi drogami co Człowiek z blizną.
Tak Ci się to kojarzy? Fajnie jest słuchać różnych opinii i odczuć, każdy ma swoje unikatowe. Mi osobiście kojarzy się to z wakacjami, gorącą temperaturą i całym tym vibem.
Jedno drugiego nie wyklucza. Szczególnie, że w filmie jest więcej koksu niż na najlepszych wakacjach (śmiech). Na potrzeby okładki Nieznanych Wód wykorzystałeś zdjęcie z tej samej kolekcji?
Tak jest. Nie wyobrażam sobie inaczej. Zdjęcia mojego taty bardzo mi się podobają, nie tylko ze względu na to, że pokazują świat, którego nie mogłem poznać, ale też dlatego, że niektóre są naprawdę niezłymi kadrami. Mam ich jeszcze sporo w zanadrzu. Poza tym jak ktoś sprawi sobie CD, to znajdzie tam więcej fotek.
Nie myślałeś o tym, żeby te zdjęcia służyły jako Twój znak rozpoznawczy i podczas projektowania kolejnych okładek również z nich korzystać? Tym bardziej, że – nie wiedzieć czemu – Twoja muzyka jakoś nieodzownie kojarzy mi się ze szczególną dbałością o jej wizualną stronę.
Taki jest właśnie plan. Wszystkie materiały jakie wrzucam są opatrzone zdjęciem mojego taty. Dbam o stronę wizualną, bo to ważne, poza tym bardzo to lubię. Sprawia mi frajdę wybieranie zdjęć na okładkę epki czy singla.
Porównałbym to do łyka zimnej coli po dużym kebabie! Kto ma wiedzieć, ten wie (śmiech). A starczy Ci zdjęć do końca swojej dyskografii?
Coli czy Pepsi? Mam nadzieję, że starczy. Nie zeskanowałem jeszcze 15% slajdów jakie mam w szafie.
Pozazdrościć! Oprócz fotografii, w kręgu Twoich zainteresowań jest też wideo, pracujesz na co dzień w Akademii Sztuki. Nie pomyliłem się z tym wizualnym aspektem Twojej muzyki. Odnoszę wrażenie, że Twoim głównym medium jest Instagram. Ukazują się tam materiały, które nie są nigdzie indziej dostępne: krótkie klipy, zajawki, filmy z sesji na żywo.
Instagram to idealne miejsce na to, żeby zaprezentować coś więcej. Wykorzystuje go raczej w celu spełniania swoich zajawek wizualno – muzycznych niż pokazaniu tego, co jadłem na obiad. Lubię robić zdjęcia, nagrywać filmiki, dbać o stronę wizualną mojej muzyki.
„Nie zeskanowałem jeszcze 15% slajdów jakie mam w szafie”
Pamiętam jak usłyszałem Twój remiks Skaldów. Początkowo byłem zdziwiony. Skaldowie? Jak to? Tkwiło chyba we mnie jeszcze moje szczeniackie podejście do muzyki – strasznie zamknięta głowa. Nie ruszałem niczego, co nie traktowało o jebaniu policji. A Skaldowie kojarzyły mi się z wiejską biesiadą z lat 70′. Na pewno nie z elektronicznym funkiem. Wybacz, nie chciałem wracać do tamtych czasów, ale sam remix mnie zafascynował. Nóżka sama chodziła, biodra kiwały się na boki. Szczególnie, że od zawsze lubiłem polskie wokale, wykorzystane w ten sposób. Dziś Krywań, Krywań jest na liście trzech moich ulubionych płyt. Wiesz, że mogłeś mieć na to pośredni wpływ?
Dziwi mnie kiedy mówisz o zamkniętej głowie, bo widziałem Twoją kolekcję płyt winylowych, CD-ków i nie był to uliczny rap (śmiech). Remiks Skaldów powstał w wyniku nudy i szukania sampli. Każdy, kto sampluje, spędza godziny na szukaniu czegoś, co go zainspiruje lub konkretnej partii do wycięcia np. bębnów. Przechodząc przez ten proces słucha się strasznie dużo muzyki różnych nurtów z różnych krajów. Dlatego twórczość Skaldów nie jest mi obca, ale też nie jestem jakimś specem. Przekopując starsze polskie płyty można usłyszeć całą masę sampli, z których korzystał np. Ostry.
Z tym kawałkiem wiąże się śmieszna historia. Mój kolega (Tomek, pozdrawiam) był na weselu, na którym DJ grał inną muzykę niż disco polo. Jednym z kawałków, jaki puścił, był właśnie mój remiks. Mega mnie to rozbawiło, ale też zwróciło mi uwagę na to, że jednak ktoś mojej muzyki słucha. Nie tylko znajomi. Swoją drogą strasznie jaram się inicjatywą The Very Polish Cut Outs. Kojarzysz?
Kojarzę, lecz ekspertem nie jestem w tej dziedzinie. Ostatnio nawet słuchałem którejś z ich kompilacji, choć nie dam sobie głowy uciąć, czy najnowszej. Mam jednak wrażenie, że te produkcje są bardziej popularne zagranicą niż w Polsce. Z jednej strony dobrze, bo w końcu na tym im zależy. Z drugiej strony źle, ponieważ mam wrażenie, że polska muzyka jest bardzo niedoceniona, a słuchacze zakompleksieni. Jakby już w ciemno stawiają znak wyższości nad zachodnimi brzmieniami. Ostatnio doszedłem do wniosku, że polska muzyka często utrzymywała światowy poziom, a czasami bardziej była znana na świecie niż w Polsce. Choćby Jerzy Milian. Zmierzam do tego, o czym zresztą sam wspomniałeś – im więcej czytam o polskiej muzyce z ubiegłego wieku i im więcej jej słucham, tym częściej uświadamiam sobie jak my – szczególnie młodzi – jej nie doceniamy. Dobrze więc, że są takie inicjatywy. Mój sposób poznawania jest bardziej tradycyjny. Wiesz, rozmowy z ludźmi, literatura, płyty winylowe.
Nasz wspólny znajomy, Cok, pokazał mi kiedyś genialny utwór Transport Band – A Może By. Wszystko się zgadzało: tekst, warstwa muzyczna, melodia może trochę przypominała I Shot The Sheriff Claptona. Cok chciał kupić ten singiel na winylu, biały kruk. Kilka dni później inny kolega – najbardziej lubujący się w elektronice – pokazał mi jeden utwór. Wsłuchuję się i myślę: skądś to znam. Okazało się, że był to remiks, który bodaj znalazł się na jednej z kompilacji The Very Polish Cut Outs. Moja metoda na poznawanie muzyki bliższa jest metodzie Coka. Twoja chyba też, o ile się nie mylę? Mnóstwo fajnej muzyki poznałem przecież też z Twojego polecenia, a nie z sugerowanej playlisty na Spotify!
Szczerze mówiąc, to nie zgodzę się z tym co powiedziałeś, odnośnie polskich słuchaczy i tego jak nasza rodzima muzyka jest niedoceniana. Wydaje mi się, że od jakiegoś czasu jest zupełnie inaczej. Młodzi ludzie słuchają dużo polskiej muzyki, znają się na niej. Jest coraz więcej nowych interesujących zespołów, które nie śpiewają po angielsku, co bardzo cenię. Jeżeli chodzi o poziom nagrań, to nie odbiega on od tego, co się dzieje na zachodzie. Jest masa utalentowanych ludzi, którzy nagrywają w super studiach, ale są też świetni muzycy, którzy robią muzykę w swoim domu. Co do poznawania muzyki to ostatnio się trochę rozleniwiłem i polegam na Spotify (śmiech).
A ja – zachwycając się Twoją erudycją muzyczną – zastanawiałem się, skąd wynajdujesz takie ciekawe zespoły (śmiech). No dobra, przyznaję Ci rację. Świadomość polskiego słuchacza się zwiększa, ale pozostanę przy swoim w kontekście m.in. polskiego jazzu z dawnych lat. Czy możemy się jeszcze spodziewać kolejnych remiksów Twojego autorstwa, w których na warsztat weźmiesz twórczość tak nieoczywistych zespołów jak Skaldowie?
Ciężko powiedzieć, tak jak powiedziałem wcześniej – tamten remiks powstał mega spontanicznie. Nie mówię nie, jednak póki co skupiam się na innych rzeczach.
A Nie takie mnie kochały Zauchy to też był spontaniczny zryw? Gdzieś na Twoich stronach wyczytałem, że będziesz wypuszczał więcej editów, ponieważ podobają się ludziom bardziej niż Twoje płyty (śmiech).
Tak, to też był spontaniczny zryw. Nie przypominam sobie, żebym napisał coś takiego. Robię edity i remiksy, bo sprawia mi to radość i lubię to robić. Mam jeszcze kilka na dysku do dokończenia.
Musiałem coś przekręcić! W każdym razie zauważam, że edity są popularne wśród słuchaczy. Z racji tego, gdzie mieszkasz, nie mogę się powstrzymać przed pytaniem o Pleciugę! Tyle się słyszało o tej legendarnej miejscówce w rapowych numerach, a nigdy nie miałem okazji jej zobaczyć.
Budynek Teatru Lalek „Pleciuga” już nie istnieje. Został przeniesiony w inne miejsce. Teraz stoi tam centrum handlowe. Na nowym budynku też są wrzuty. Jakiś czas temu mój znajomy artysta, graficiarz Lump, którego pozdrawiam serdecznie, zrobił mural na fasadzie nowego budynku. Warto sprawdzić.
Można powiedzieć, że tradycja jest dalej pielęgnowana. Mnóstwo graffiti znajduje się również na ścianach miejscówki, którą udostępniałeś na Instagramie. Trzeba przyznać, że różni się od klasycznych skate parków swoim wykonaniem i jak mniemam atmosferą. Poleciłbyś ją odwiedzić czy raczej obcy boją się tam zaglądać?
To miejsce zbudowali ziomale, którzy jeżdżą na desce, pokrywając koszt budowy praktycznie z własnej kieszeni. Stare przejście podziemne, które nie jest już tak mocno używane przez przechodniów zyskało nowe życie. Super, bo w Szczecinie nie ma krytych miejsc na deskę. Śmiało, wbijajcie tam jak będziecie w mieście.
Zaryzykowałbym stwierdzeniem, że niewiele jest takich miejsc w całej Polsce. Podobnie jak nie w każdym mieście jest radio, którego audycja (i jej gospodarz) przysłużyła się tak do rozwoju polskiej muzyki miejskiej. Już nawet nie mówię o starych czasach, a nieco późniejszych – to dzięki WuDoo dał się poznać szerzej VNM i jego 834.
Tak, to prawda. To była mega znana audycja. Teraz już chyba mniej. Myślę, że radio i rola, jaką kiedyś spełniało, przeniosło się na YouTube.
Wyszła nam całkiem ładna pocztówka ze Szczecina! Pozostając przy niej jeszcze na chwilę, Szczecin zawsze wydawał się mnie – osobie z drugiego końca Polski – bardzo zjednoczony, jeśli chodzi o scenę hip-hopową. Elektroniczny Szczecin sugeruje, że nie tylko hip-hopową.
Elektroniczny Szczecin to inicjatywa Dawida Korniaka. On stoi za różnymi wydarzeniami, imprezami, czy kompilacjami muzyków ze Szczecina. Świetna inicjatywa, bo łączy ludzi mieszkających w tym samym mieście, którzy tworzą muzykę o rożnych gatunkach. Nowa kompilacja ukaże się w połowie marca. Zachęcam do sprawdzenia, jeśli ktoś lubi muzykę elektroniczną. Będzie tam też mój numer.
HoodShit Band pomógł Ci spełnić kilka marzeń. Potwierdzisz?
Definitywnie! Jakbyś mi powiedział w momencie, w którym zaczynałem robić bity, że za kilka lat będę miał okazję zagrać na żywo z Masta Acem, Guilty Simpsonem albo Toraem, to bym Cię wyśmiał. D Sessions to mega inicjatywa i bardzo się cieszę, że miałem okazję w niej uczestniczyć. Samych nagrań z raperami było o wiele więcej. Kilkanaście, jeśli dobrze pamiętam.
Jest szansa, że jeszcze gdzieś je ujrzymy, czy projekt umarł śmiercią naturalną? Pamiętam jak pierwszy raz natrafiłem na D Sessions i od razu zostałem oczarowany tą inicjatywą. Nie znaliśmy się wtedy, więc jestem obiektywny.
Póki co nic, nic nie wskazuje na to, że będzie więcej nagrań. Trochę się ekipa rozmyła. D Sessions zrobiło niezłą robotę. Nie było czegoś takiego w Polsce wcześniej. Jest też kilka nagrań, które nie ujrzały światła dziennego i nigdy tego nie zrobią ze względu na różne czynniki. Tak czy siak, dobrze wspominam całą akcję.
„Nie było czegoś takiego w Polsce wcześniej”
Pracując przy realizacji tych materiałów pewnie nie było ani chwili na refleksję, ale czy czasem nie jest tak, że jak z perspektywy czasu o tym pomyślisz, to doceniasz to, co masz?
Masz rację, większość tych nagrań była w dużej mierze spontaniczna. Często na ostatnią chwilę, ale taka była natura tego przedsięwzięcia. Ciężko było planować, bo nierzadko dowiadywaliśmy się o zielonym świetle do nagrania na przykład dzień lub dwa dni wcześniej. Doceniam to, co mam, czy to w muzyce czy w życiu prywatnym.
Wiesz, dla niektórych współpraca z Masta Acem mogłaby być największym osiągnięciem w życiu.
Gdybym mu wyprodukował cały materiał to może tak bym pomyślał. Tutaj to był jeden strzał. Obstawiam, że już nawet o tym nie pamięta (śmiech).
Wielka postać. Z współczesnych nagrań MC’s, którzy święcili triumfy w latach dziewięćdziesiątych, chyba jego najbardziej lubię. A Ty?
Dużo słuchałem Masta Ace’a, ale najbardziej lubię Gang Starr, jeśli chodzi o lata dziewięćdziesiąte.
Mój człowiek! Jak oceniasz ich zeszłoroczny album? Ja bardzo to przeżyłem. Wywołał we mnie olbrzymie emocje.
Będąc szczerym to go nie sprawdziłem. Taki właśnie ze mnie fan. Mówisz, że warto?
Jak najbardziej. Gwarantuje niezły powrót do najbardziej beztroskich lat życia. Przynajmniej u mnie tak było. Michał, próbowałem uderzyć w jakieś smutne tony i wyciągnąć z Ciebie jakieś przytłaczające, tragiczne historie. Okazuje się, że jesteś na tyle pozytywną osobą, że ta jest tą najsmutniejszą. Robiąc muzykę naprawdę nie było czasu na jakieś uzależnienie od narkotyków, alkoholowy upadek czy zatargi z mafią?
Poczekam na jesienny nostalgiczny wieczór i sobie odpalę. Wychowując się na blokowisku sam wiesz, że różne historie się dzieją. Nie żebym tu z siebie robił jakiegoś ulicznika, bynajmniej. Nigdy mnie do tego nie ciągnęło, wolałem jeździć na desce i robić bity.
No, zaprocentowało. Zgodnie z tradycją, muszę Ci zadać jakieś głupie pytanie, kompletnie z czapy. Powiedz mi, dlaczego uważasz, że Polska – Francja to jednak nie ten sam ból?
To nie ten sam ból, bo oni mają Euro.
Przeczytaj więcej o samym cyklu Modest Talking
Zdjęcie główne: Tomasz Kajszczarek
W opozycji do polskiego podróżnika, Modest obiecał sobie osiągnąć sukces, nie opuszczając skazującego na niepowodzenie miasta. Zaczęło się od tego jak za młodu wyjechał nad morze. Posłuchał matczynej rady, żeby mówić, a w autobusie nie będzie mu słabo. Mówi do dzisiaj, z czego uczynił swój atut i podróżuje wszędzie, ale tylko podczas cyzelowania tekstów.