Rosa Parks. Ostatnie ziemskie zadanie
Ponad jedenaście lat temu stanęłam twarzą w twarz ze Świętym Piotrem! Znalazłam się przed nim dość niespodziewanie, bo jak inaczej mogłabym to nazwać? Zasypiam sobie jak zwykle w swoim domu, leżącym na przedmieściach Detroit, a nagle budzę się gdzieś w obcym miejscu, w którym wszystkie dźwięki wydają się być stłumione, ludzie irytująco sympatyczni, a grawitacja niemal nieodczuwalna. W dodatku staje przede mną jakiś rozkazujący wszystkim portier, jednocześnie szanowany przez całe towarzystwo, a przecież – nie oszukujmy się – od kiedy to portierzy, recepcjoniści, ciecie czy inni klucznicy są najbardziej poważanymi ludźmi? Zwłaszcza przez pretensjonalnych chamów. Kiedy więc uświadomiłam sobie, że ten jegomość to główny pełnomocnik interesów Jezusa, natychmiast pojęłam, w jakim miejscu się znalazłam. Najpierw odczuwałam zaniepokojenie z tego powodu, żeby po chwili przerodziło się ono w niespotykaną dotąd ekscytację. I dobrze. Bo właściwie to miałam już dosyć tego świata, pełnego rasizmu, morderstw, oszustów, fanatyków.